Piggypeg Keg to comiesięczna dawka kosmetycznych inspiracji. W tej serii recenzujemy produkty, które testowałyśmy przez ostatni czas. Pamiętaj, że to nasze subiektywne opinie. Jak najbardziej sugeruj się opisami, ale nie oczekuj, że kosmetyk sprawdzi się tak samo u Ciebie 🙂
1. Whamisa, Dwufazowa mgiełka odświeżająca Organic Flowers Refresh Mist


Ania: Kocham miłością absolutną markę Whamisa. Byłam bardzo ciekawa tego psikadła – ma piękną, prostą, szklaną butelkę z atomizerem, który tworzy idealną mgiełkę. Daję 10/10. Tutaj wszystko się zgadza. Przed każdym zastosowaniem opakowaniem trzeba porządnie wstrząsnąć, aby połączyć fazę olejową i wodną (jest dwufazowy). Nie jest to typowy tonik, jak widać.
Przy regularnym stosowaniu, daje efekt glow, czyli promienną i nawilżoną skórę. Gdybym mogła, to stosowałabym go codziennie, ze względu właśnie na tą idealną mgiełkę i piękny zapach. Jednak przy kuracji retinolem tonik tak bogaty w substancje aktywne to dla mojej skóry za dużo. Czasami mniej znaczy więcej 😉
Monika: Kolejny genialny produkt od Whamisy. Takiego kosmetyku jeszcze nie miałam. Zazwyczaj dwufazowe formuły trzeba aplikować dłońmi, ponieważ atomizer nie daje rady. Tutaj udało się osiągnąć mgiełkę, która bardzo delikatnie rozpyla tonik na twarzy. Dzięki temu jest też bardzo wydajny. W składzie znajdziemy oleje (jojoba, z pestek moreli, z rokitnika), olejki eteryczne, liczne ekstrakty i fermenty. Jest naprawdę bogaty w substancje aktywne. Tonik stosowałam zazwyczaj rano, przed aplikacją filtra i galaretki Miya, bo w wieczornej pielęgnacji już miałam mocno obsadzone miejsca. Używałam go z wielką przyjemnością, głownie ze względu tą wspaniałą mgiełkę.
Moim zdaniem to idealny produkt dla osób, które chcą włączyć do swojej pielęgnacji oleje, szukają dodatkowej porcji odżywienia, ale niekoniecznie przepadają za tłustymi formułami. Mgiełka też bardzo dobrze sprawdziła mi się do utrwalania makijażu.
2. Resibo, naturalny krem z Retinolem Game Changer


Ania: Moim odkryciem ubiegłego roku jest właśnie Retinol. Żałuję, że nie zaprzyjaźniłam się z tym składnikiem wcześniej. Nazwa Game Changer jest tutaj bardzo adekwatna – chyba nic nie dało mi takich efektów na skórze jak właśnie Retinol.
Resibo postawiło przede wszystkim na łagodne działanie – zastosowano tutaj uwodorniony Retinol (Hydrogenated Retinol) oraz Bakuchiol, nazywany roślinnym Retinolem. Stąd ten krem nie ma aż takiej “siły rażenia”. Dzięki temu mogą go stosować również osoby z wrażliwą skórą. Efekty są widoczne – powierzchnia skóry jest wygładzona, nawilżenie +10, a do tego zmarszczki spłycone (u mnie głównie te mimiczne). Zdecydowanie warto próbować. Jednocześnie pamiętajcie, że przy kuracji retinolem ochrona przeciwsłoneczna jest absolutnie konieczna.
Monika: Podobnie jak u Ani, to był dla mnie pierwszy sezon Retinolu „na własną rękę”. Kiedyś miałam do czynienia z nim w gabinecie kosmetycznym, ale efekt jaszczurki niespecjalnie przydał mi do gustu, dlatego tak długo zwlekałam z rozpoczęciem kuracji domowej. Potem pojawiło się Resibo i masa pytań od Was, właśnie o ten krem. Nie pozostało nam nic innego, jak wziąć go na testy i sprawdzić, jak sobie poradzi.
Na czas kuracji Retinolem odstawiłam kwasy i dopełniałam pielęgnację kosmetykami łagodzącymi. Stosowałam Game Changer dwa razy w tygodniu, zawsze solo. Rano budziłam się z dobrze nawilżoną, gładką i promienną skórą. Myślałam, że to taki początkowy efekt wow, ale za każdym razem efekt był równie wspaniały. Moim zdaniem ten kosmetyk to świetna opcja na początek. Nie zauważyłam żadnego przesuszenia, czy podrażnienia podczas stosowania tego kremu. Na drugi dzień po aplikacji zawsze wjeżdżał bogaty zestaw łagodzący. Taki system bardzo dobrze mi się sprawdzał. Jeśli przymierzacie się do Retinolu, to bardzo polecam zacząć właśnie od Resibo.
3. Babo, Myjący olejek do demakijażu


Ania: Bardzo lubię kosmetyki Babo, ale ten olejek niestety uważam za jeden z ich gorszych produktów. Na początku byłam nim zachwycona. Przy kontakcie z wodą faktycznie zmieniał się w mleczną emulsję, aż w pewnym momencie nie zmywał się wcale i na twarzy został sam olej. Jak się okazało, to kwestia oddzielenia się emulgatora od fazy olejowej. Nie wiem, czy nie doczytałam, ale ten kosmetyk trzeba koniecznie wstrząsnąć przed użyciem. Inaczej zużyjecie cały emulgator i zostanie Wam sam olej.
Kolejny minus to fatalne opakowanie – bardziej nadaje się do kremu, niż na olejek. Ciężko się nim dozuje porcje i strasznie tłuści butelkę. Oddałam ten kosmetyk koleżance bez żalu i u niej sprawdza się super, bo preferuje produkty do demakijażu bez emulgatora. Ja liczyłam jednak na olejek myjący, a trochę się zawiodłam.
Monika: Bardzo czekałam na testy tego olejku, a dosyć długo czekał na swoją kolej. Serum Babo z tej linii było ekstra, więc nastawiłam się, że z tym kosmetykiem będzie podobnie. Niestety nie było.
Od samego początku były z nim problemy. Przed użyciem olejek trzeba dobrze wstrząsnąć, inaczej się rozwarstwia. Jeśli tego nie zrobimy to dostaniemy, albo fazę olejową, albo praktycznie sam emulgator. Kłopotliwa była też pompka. Skontaktowałam się z Babo w tej sprawie, wysłali nową, ale nie za wiele to pomogło.
Niestety, po wielu próbach stwierdzam, że nie jest to kosmetyk dla mnie. Olejek w ogóle nie emulguje, jest bardzo tłusty i nie potrafię go domyć. Zostawiał mi „mgłę” na rzęsach. Oczekiwałam lekkiego kosmetyku do demakijażu, a dostałam odwrotność. Plusem był dla mnie zapach. Jest taki sam jak w serum – dla mnie bardzo przyjemny. I to chyba tyle…
4. Kiré Skin, Krem sfermentowany granat & kwas salicylowy


Ania: Pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła to opakowanie – prosta, minimalistyczna tubka. Zazwyczaj w tej formie widywała kremy do rąk, nie do twarz. To też mój pierwszy produkt od Kiré Skin. Stosowałam go głównie na noc. To taki mój kosmetyk ratunkowy na Żorże – gdy widzę, że zbiera się na niespodzianki na twarzy, to profilaktycznie stosuję właśnie ten produkt.
W składzie znajdziemy min. kwas salicylowy, ale też liczne ekstrakty – z szałwii, lawendy, jabłka, czy granatu. Formuła przyspiesza gojenie wszelkich niespodzianek, ale jednocześnie nie przesusza skóry. Za to duży plus. Zapach kremu jest dosyć neutralny, ciężko go określić – jest raczej przyjemny.
Jedyne, czego mogę się przyczepić to Olus Oil w składzie. To olej roślinny lub ich mieszanina, ale nie wiadomo jaki konkretnie 😉 Nie do końca mi to pasuje, bo lubię wiedzieć co dokładnie nakładam na skórę. Niemniej, to naprawdę fajny kosmetyk – szczególnie osoby z cerą problematyczną powinny być z niego zadowolone.
Monika: Przyznam, że to jeden z dziwniejszych kremów jakie miałam, choć okazał się dużym zaskoczeniem. Zacznijmy od konsystencji. Wydaje się lekka, trochę wodnista, jednak po aplikacji wyczuwalny jest film na skórze. Po drugie zapach. Przypomina mi coś z dzieciństwa, ale nie jestem w stanie określić, co to dokładnie (a męczy mnie to strasznie). Jest rochę „olejowy”. Nie należy do najprzyjemniejszych, przynajmniej dla mnie. Wszystko wynagradza działanie.
Krem naprawdę dobrze koi i regeneruje skórę. Nie określiłabym go nawilżającym, a raczej powiedziałabym, że jest odżywczy. Tak jak Ania, stosowałam go na noc, zazwyczaj solo. Zastępował mi krem przeciwtrądzikowy z Purite, kiedy coś się działo niefajnego. Rano skóra zawsze wyglądała lepiej i była mega miękka. Koi, łagodzi zaczerwienienia, przyspiesza eliminację Żorży, ale nie wysusza. Sprawia, że uczucie komfortu na skórze utrzymuje się na długo. Sprawdzałam jego działanie wśród męskich ochotników. Opinie były bardzo na plus, cytując: „od razu jakoś tak miękko”.
Cała marka Kire Skin jest bardzo interesująca. Nie tylko pod względem designu opakowań, ale też formuł i samego konceptu. Zdarzają się lepsze i gorsze produkty, ale ogólnie można powiedzieć, że to europejska odpowiedź na fermentowane kosmetyki azjatyckie. Co do kremu – uważam, że warto spróbować, jeśli potrzebujecie uniwersalnej bazy, która po prostu dobrze odżywi skórę, ale jej nie obciąży.
Cześć dziewczyny, czy możecie się podzielić jaka pielęgnacje stosujecie dzień po retinolu?
Hej! Ja stosuję Krem Figa od Mokosha i serum olejowe Kire Skin 🙂