Piggypeg Keg to comiesięczna dawka kosmetycznych inspiracji. W tej serii recenzujemy produkty, które testowałyśmy przez ostatni czas. Pamiętaj, że to nasze subiektywne opinie. Jak najbardziej sugeruj się opisami, ale nie oczekuj, że kosmetyk sprawdzi się tak samo u Ciebie
Ania: skóra sucha, często odwodniona, wrażliwa, skłonna do przebarwień
Monika: skóra mieszana (latem w stronę tłustej, zimą w stronę suchej), wrażliwa z widocznymi naczynkami
1. BasicLab, Serum regenerujące strukturę skóry z ceramidami 1%, Sprężystość i odbudowa


Ania: Kocham absolutnie BasicLab za specjalistyczne podejście do pielęgnacji. Tym razem miałam okazję przetestować serum z ceramidami, także po kuracji z retinolem SIADŁO idealnie. Jeżeli czytaliście naszą ostatnią lekcję z pielęgnacji, to zapewne już wiecie, jak ważną funkcję pełnią ceramidy w utrzymaniu prawidłowego nawilżenia skóry i procesach regeneracji.
Serum ma konsystencję bardzo lekkiego mleczka o nieco żelowej konsystencji, dzięki czemu dobrze się rozprowadza. Po aplikacji pozostawia skórę miękką i miłą w dotyku. Idealnie sprawdzało mi się na dzień, pod krem z filtrem, albo nałożone grubszą warstwą na noc.
Przy regularnym stosowaniu tego serum zauważyłam mniejszą podatność skóry na podrażnienia i poprawę elastyczności. Skóra staje się po prostu bardzo przyjemna w dotyku, rano człowiek budzi się jakby z nową twarzą. Wszyscy wrażliwcy będą z pewnością zadowoleni!
Monika: Serum z BasicLab to tak naprawdę mój pierwszy kosmetyk z ceramidami. Nie doceniałam ich wcześniej tak bardzo, dopóki w mojej pielęgnacji nie pojawił się retinol. Ten kosmetyk jest super dopełnieniem intensywnych kuracji. Idealnie sprawdzał mi się na noc, jako kojący booster pod krem. Następnego dnia skóra zawsze była dobrze nawilżona, miękka i gładka.
Mimo lekkiej konsystencji, serum zaskakująco dobrze odżywiało skórę. Oprócz ceramidów w składzie znajdziemy w nim też olej z dzikiej róży (kochom), olej z ogórecznika, czy witaminę E – często niedoceniany antyoksydant.
Za to właśnie lubię BasicLab. Wszystko jest w punkt. Ich kosmetyki zazwyczaj mają proste formuły, ale bardzo przemyślane. Serum z ceramidami szczególnie polecam przy skórze suchej i wrażliwej, ale tak naprawdę sprawdzi się u każdego jako odżywcze dopełnienie codziennej pielęgnacji. Warto je mieć w swoich zapasach przez cały rok. Polecam serdecznie. Ze mną zostaje na dłużej.
*recenzja powstała we współpracy z marką BasicLab
*z kodem PIGGYPEG macie -20% na stronie BasicLab / kod jest ważny do odwołania
2. Plantea, Sun Shield SPF 50


Monika: Dobra, zacznijmy od tego, że znalezienie idealnego filtra mineralnego, to nie lada wyzwanie. Co roku na rynku pojawiają się coraz lepsze opcje, jednak nadal formuły zostawiają trochę do życzenia.
Przyznam, że ten filtr był dla mnie jedną wielką niewiadomą. Totalnie nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać, choć gdzieś tam liczyłam na hit. Krem ma dosyć bogatą konsystencję, ale z drugiej strony całkiem szybko się wchłania. Na początku trochę bieli – choć i tak mało jak na filtr nieorganiczny (mineralny/fizyczny). Po paru minutach biała poświata znika.
Na pewno nie jest to kosmetyk dla bardzo wymagających, trzeba nauczyć się z nim pracować, ale jak już się to opanuje, krem przestaje być problematyczny. Na pewno trzeba go nakładać cienkimi warstwami (najlepiej 2-3). Polecam też dać jako bazę coś matującego. Super sprawdza się np. galaretka peptydowa Miya.
Ja się polubiłam z tym filtrem. Trochę mi przypominał Whamisę, jednak lepiej się wchłaniał i mniej się świecił. Na mojej skórze zostawiał lekkie glow. Jest też trochę gęstszy od SPF 50 od Asoa, ale mam wrażenie, że lepiej się wchłania.
Stosowałam filtr Plantea prawie całą zimę i tu sprawdzał mi się super. Myślę, że wrócę do niego w kolejnym sezonie, jeśli nie znajdę nic lepszego. Był odpowiednio odżywczy, ale nie obciążał mojej skóry. Moim zdaniem to i tak jeden z fajniejszych filtrów mineralnych SPF 50.
(i znowu się nie dogadam z Anią :D)
Ania: Liczyłam na miłość, ale niestety ten krem jest dla mnie po prostu za ciężki. Bardzo trudno się go rozprowadza (skóra musi być całkowicie sucha), jest toporny, także codzienna aplikacja odpowiedniej ilości była dla mnie katorgą.
On dosłownie wygląda jak pasta. Teoretycznie nie powinien bielić, ale ja po nałożeniu tego kremu zlewam się ze ścianą. Ma raczej “świecące” wykończenie. O ile taki zdrowy glow fajnie wygląda przy produktach z pigmentem, tak przy bardzo jasnej cerze mamy trochę efekt latarni.
Na plus: nie pojawiły mi się po nim żadne niedoskonałości. Jedynie mam wrażenie, że trochę podkreśla suche miejsca w okolicy nosa i ust. Podsumowując – zapewne zużyję go na wakacje, ale na co dzień pozostanę przy innych filtrach. Miłości nie będzie.
3. Kiré Skin, Tonik korzeń żeń szeń & kwiat ylang ylang


Ania: Mam kilka swoich typów, jeśli chodzi o produkty KireSkin, ale ten tonik się do nich raczej nie zalicza. Nie zrozumcie mnie źle – to naprawdę przyjemny kosmetyk, ale moja sucha skóra potrzebuje czegoś bogatszego i mocniej nawilżającego. Myślę, że osoby z cerą problematyczną i przetłuszczającą będą z niego bardziej zadowolone – naprawdę szybko się wchłania, jest lekki i ma ciekawy skład. Potrzebuję czegoś bardziej odżywczego, więc ten tonik raczej już u mnie nie zagości.
Monika: Kolejny kosmetyk, który nas z Anią poróżnił 😀 Ja uwielbiam ten tonik. Jest lekki, dobrze nawilża, a po aplikacji daje miłe uczucie odświeżenia. Moja skóra naprawdę go lubi. Latem będzie jak złoto.
Tonik ma 200 ml, używam go codziennie już prawie 4 miesiące, a skubany nie chce się skończyć. Jest cholernie wydajny.
Moim zdaniem najlepiej sprawdzi się przy skórach tłustych, czy mieszanych, które nie lubią obciążenia. W ogóle bardzo polecam wypróbować go jako woda po goleniu (potwierdzone info od naszych testerów). Ze wszystkich przetestowanych przeze mnie kosmetyków od Kire Skin, to właśnie ten tonik i serum olejowe zyskały póki co tytuły moich ulubieńców.
4. Ministerstwo Dobrego Mydła, Hydromineralny krem do twarzy H2O


Ania: To mój pierwszy krem od Ministerstwa Dobrego Mydła i jestem bardzo, bardzo zadowolona. Przyznam, że spodziewałam się wodnistej formuły, jednak nie nazwałabym tego kosmetyku super lekkim. Czuć w tym kremie „bogate składniki” – mamy tu skwalan, fermenty, oleje, proteiny ryżowe.
Cena jest totalnie adekwatna do tak porządnego, odżywczego składu. Krem ma całkiem lekką konsystencję, ale zostawia wyczuwalny film na skórze – u mnie najlepiej sprawdza się na noc. Rano budzę się z totalnie miękką, nawilżoną skórą.
Krem też bardzo ładnie pachnie, ma super opakowanie i jest mega wydajny. Moim zdaniem to świetny kosmetyk na start – nie jest turbo lekki, ale też nie jest za ciężki. Odżywczy, ale nie tłusty. Coś, co powinno podpasować największym „kremosceptykom” 🙂 No i jak zawsze w przypadku kosmetyków Ministerstwa – cudnie prezentuje się na półce.
Ja się niestety ogromnie rozczarowałam kremem H2O – a miałam ogromną nadzieję że wreszcie znajdę krem odpowiedni dla mojej suchej ale i szybko przetłuszczającej się skóry. Prawie wcale nie nawilżał, a świeciłam się o wiele szybciej niż po kremach z apteki.