Piggypeg Keg to comiesięczna dawka kosmetycznych inspiracji. W tej serii recenzujemy produkty, które testowałyśmy przez ostatni czas. Pamiętaj, że to nasze subiektywne opinie. Jak najbardziej sugeruj się opisami, ale nie oczekuj, że kosmetyk sprawdzi się tak samo u Ciebie 🙂
Ania: skóra sucha, często odwodniona, wrażliwa, skłonna do przebarwień
Monika: skóra mieszana (latem w stronę tłustej, zimą w stronę suchej), wrażliwa z widocznymi naczynkamia
#ANIA
1. Sylveco, Peeling enzymatyczny
Uwielbiam peelingi enzymatyczne – te mechaniczne, z drobinkami często są dla mnie zbyt mocne i moja skóra łatwo reaguje zaczerwienieniem i szczypaniem. Lubię delikatny efekt złuszczenia, który skutkuje jasną, gładką i promienistą cerą. Tego właśnie oczekuje od peelingu i tego też oczekiwałam od Sylveco.
Ten kosmetyk zbiera względnie dobre opinie w internecie, a sama bardzo cenię sobie ich produkty (ukochany tymiankowy żel do twarzy). Niestety, na tym peelingu bardzo się zawiodłam. Konsystencją przypomina odrobinę polecaną przez nas w sierpniowym KEGu pastę oczyszczającą do twarzy od Fresh&Natural. Oba produkty są dosyć stałe, woskowe. O dziwo mają tez podobny, ziołowy zapach. Z tym, że po peelingu Sylveco wyraźnie wyczuwa się woskową powłoczkę, tak jak gdyby nie zmył się do końca z wodą. Skóra faktycznie staje się miękka i rozjaśniona, niestety bardzo przeszkadza mi lepki film. Mam wrażenie, że cera nie jest przez to do końca oczyszczona.
Ogromny plus należy się za brak sztucznych zapachów 🙂 Myślę, że ten peeling spokojnie sprawdzi się u alergików – nie wywołał on żadnych niepożądanych reakcji nawet u mojej siostry z bardzo wrażliwą skórą. Niestety(lub stety?) w moim rankingu nadal numerem jeden pozostaje u mnie Resibo 🙂
2. Derma Eco Woman, Balsam do ciała
Dawno nie widziałam tak mądrze zaprojektowanego opakowania balsamu! Nie dość, że duża butla (aż 500 ml za 69 zł w promocji) to jeszcze z pompką. Super sprawa – żegnajcie obtłuszczone, lepkie opakowania. Balsam Dermy z założenia miał być dla mojej siostry, która zmaga się z AZS. Bo certyfikowany, bez zapachów i barwników, za to z olejem z pestek moreli – jednym słowem najdelikatniej jak się da, bo Olę uczula dosłownie wszystko. Ten balsam dosłownie skradł jej serduszko, a ja sama z czasem zaczęłam go jej podkradać.
Mimo odżywczego składu szybko się wchłania. Jego skład jest prosty, ale skuteczny – skóra staje się miękka i odżywiona. Zauważyłam też, że nie mam potrzeby stosowania go codziennie, bo nawilża na długo 🙂 Produkt idealny dla egzemowców i wrażliwców.
3. Babuszka Agafia, Moroszkowy krem do rąk
Krem do rąk to jeden ze stałych lokatorów mojej torebki. Nie wyobrażam sobie bez niego zimy i jesieni, kiedy to dłonie są najbardziej narażone na przesuszenie. To rosyjskie cudo dostałam od Moniki, której nie podpasował dosyć intensywny zapach kremu – za to ja go pokochałam od razu! Przypomina mi co prawda aromat poziomek, nie maliny moroszki, ale i tak jestem na wielkie tak!
Bardzo fajnie nawilża – ma mnóstwo odżywczych składników, jednocześnie nie pozostawia tłustej warstwy. Nic tylko brać w ciemno. Dawno tak szybko nie skończyłam tubki jakiegoś kremu. Nie chodzi tu tylko jego wydajność – po prostu uwielbiałam czuć jego zapach na dłoniach!
#MONIKA
1. Ministerstwo Dobrego Mydła, Hydrolat rumiankowy
Naprawdę nie wiem czemu tak późno w moje ręce wpadły kosmetyki (a raczej surowce) od Ministerstwa Dobrego Mydła… najważniejsze, że w końcu są! 🙂 Ze wszystkich hydrolatów jakie próbowałam do tej pory, ten bezapelacyjnie otrzymuje tytuł największego śmierdziucha. Całe szczęście zapach wynagradza działaniem. Pięknie koi skórę, pozostawia ją nawilżoną i odświeżoną. Rumianek i lawenda to moje ulubione wody kwiatowe. Muszę przyznać, że byłam zdziwiona aż taką różnicą w zapachu między hydrolatem od ASOA (pisałam o nim tutaj) a tym z Ministerstwa. Jak widać rumianek rumiankowi nie równy.
Co do samej buteleczki – nie mam żadnych zastrzeżeń. Atomizer na duży plus, delikatnie rozpyla hydrolat. Nic się nie wylewa i nie zacina. Wszystko tak, jak powinno być. To na pewno nie mój ostatni hydrolat z Ministerstwa. Następna na celowniku jest lawenda lub rozmaryn!
2. Lavera, Nabłyszczająca odżywka do włosów
Jeśli chodzi o szampony Lavery to nie mogę powiedzieć złego słowa. Z kolei ta maska to dla mnie porażka. Rzadko kiedy natrafiam na produkty, które robią aż taką masakrę z moimi włosami. Kupiłam ją, kiedy skończyła się moja ulubiona maska z Aletrry. Składy miały nawet podobne, więc stwierdziłam, że czas spróbować coś nowego. Niestety to był błąd. Po jej użyciu włosy były obciążane, suche, napuszone. Nigdy więcej. Praktycznie całe opakowanie wykorzystałam jako piankę do golenia.
3. Różany peeling cukrowy Bioamare
Przyznam, że bałam się kolejnego różanego peelingu po doświadczeniach ze sztucznym zapachem od Organic Shop. Kolejne ryzyko, tym razem trafione – same plusy się szykują. Peeling zostawia delikatny film na skórze, także aplikacja balsamu po jego użyciu nie jest konieczna. Jego zapach jest bardzo delikatny i przyjemny. Do tego jeszcze jest dostępny stacjonarnie (Tesco) w przestępnej cenie. To najlepszy peeling z tej półki cenowej jaki miałam. Co Wy na to?
Hydrolat rozmarynowy z Ministerstwa jest cudny!
Moroszkowy krem do rąk to również mój ulubiony, stosunek ceny do działania jest powalający, zapach jest przepiękny, nie zostawia tłustego filmu… same plusy <3