Kierunek Antypody
Odkąd pamiętam Australia była na mojej liście podróżniczych „must-see”, dlatego niesmaowicie cieszyłam się, że będę miała okazję odwiedzić ten kontynent. W ciągu trzech tygodni udało mi się zobaczyć Melbourne i stan Victoria, ale też Gold Coast (typowo wakacyjny vibe – plaża, ocean i surfing). Mimo urlopowego nastawienia mój kosmetyczny radar działał cały czas, by poznać jak się miewa australijski rynek health&beauty.
Przede wszystkim ochrona UV!
Muszę przyznać, że świadomość ludzi jest tutaj ogromna. Ochrona przeciwsłoneczna jest na równi ważna z regularnymi badaniami krwi. Latem dzieci w szkołach muszą obowiązkowo nosić kapelusz zgodnie z polityką “no hat – no play”, inaczej nie zostaną wypuszczone na przerwę na dwór. W szkołach uczy się piosenki “Slip Slop Slap” – slip on a shirt, slop on some sunscreen, slap on a hat. Nikogo nie dziwi widok ludzi kąpiących się w oceanie w koszulkach, “rashie” czy piance. Taka odzież na surfing zazwyczaj również zawiera wysoką ochronę przeciwsłoneczną! Biorąc lekcję surfingu na Gold Coast w stanie Queensland ( gdzie jest ponad 300 słonecznych dni w roku) pozytywnie mnie zaskoczyło, że nawet instruktor przed rozpoczęciem zajęć zwracał uwagę, aby chronić skórę przed słońcem. Jego zdaniem to również część dbania o bezpieczeństwo drugiej osoby. Nawet wodoodporne kremy należy reaplikować od razu po wyjściu z wody – u mnie taka chwila zapomnienia skończyła się dość nieprzyjemnym poparzeniem ramion.
Australijczycy regularnie chodzą do dermatologa na kontrole, każdy zna kogoś, komu wycięli jakieś znamię. W wielu miejscach publicznych jak baseny czy spa kremy z filtrem są dostępne do ogólnego użytku. Pod tym względem możemy się od Australii wiele nauczyć.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to stosunkowo niewiele australijskich marek dostępnych stacjonarnie – pod tym względem Polskie drogerie zdecydowanie lepiej wypadają (jeśli chodzi o produkty “made in Poland”). Za to w kwestii ochrony przeciwsłonecznej Australia wygrywa totalnie – kremy z filtrem zajmują ogromne regały, zazwyczaj wszystkie mają wysoki faktor SPF.
Tutejsza organizacja Cancer Council ma nawet swój certyfikat potwierdzający skuteczność danego kosmetyku. Nic dziwnego, bo Australia to nie tylko piękne plaże, ale też duża zachorowalność na raka skóry. Wiąże się to nie tylko z dużą ilością słonecznych dni, ale też dziurą ozonową dokładnie nad tym kontynentem.
Kosmetyki w Australii
A jak ze składami? Nie zdziwi Was chyba, że jest bardzo różnie – tak jak w Europie. Są produkty o genialnych składach, są i takie o składach średnich. Ale co zdziwiło mnie bardzo to to jak rzadko na opakowaniu kosmetyku można znaleźć INCI. Z tego wszystkiego aż sprawdziłam wymogi na oficjalnych stronach rządowych! I o dziwo, ogólne zasady nie różnią się znacząco. Często wypisane są składniki aktywne, ale pełny skład już nie. Zapewne INCI znajdziemy na kartonikach i wszelakich “zewnętrznych” opakowaniach, które nie są wystawiane na półce w drogeriach. Zauważyłam jednak ciekawą tendencję – marki naturalne częściej chwalą się pełnym składem na opakowaniu 🙂 Gdzie najlepiej szukać kosmetyków z dobrym składem? W internecie, albo niektórych drogeriach np. Priceline (chyba najpopularniejsza sieć) czy Chemist Warehouse (sporo kosmetyków w lepszych cenach). Szukajcie takich marek jak:
Marki warte uwagi
- Nude By Nature – tak jest, w Polsce również do kupienia (drogerie Douglas), ale w Australii łatwiej dostępne stacjonarnie.
- Natural Instinct – moje odkrycie, genialne kosmetyki w naprawdę dobrych cenach. Mają super piankowy żel do twarzy i ciekawy peeling. W swoich formułach wykorzystują składniki z roślin australijskich. Dodatkowo są wegańskie i cruelty-free 🙂
- INIKA – tę markę też możecie kojarzyć z naszych postów kolorówkowych. To australijski brand makijażowy, mają genialny tusz do rzęs, który dalej pozostaje jednym z moich ulubionych. W Australii produkty tej marki możecie dostać w odrobinę lepszych cenach niż w Europie.
- KORA Organics – marka założona przez australijską modelkę Mirandę Kerr. To prawdziwe kosmetyki premium, mają świetne składy i certyfikat ECOCERT. Dostępne również w Polsce w drogeriach Douglas.
- A’kin – bardzo odżywcze, bogate w substancje aktywne kosmetyki. W swoich formułach stosują rzadko spotykane składniki, również z lokalnych roślin, jednocześnie cena nie jest zbyt wygórowana. Na pewno warto sprawdzić tę markę – szczególnie, że mają mnóstwo produktów i kilka różnych linii.
- Lanolips – nie miałam okazji przetestować tych produktów, ale zapowiadają się obiecująco! Bazują na lanolinie, w końcu Australia jest znana z ogromnych hodowli owiec 😉 Ich składy są bardzo ok, warto wypróbować także kremy do rąk tej marki.
- Antipodes – właściwie to marka z Nowej Zelandii, ALE jest stosunkowo łatwo dostępna stacjonarnie. Pisałyśmy już w kilku KEGach o ich kosmetykach. Są naprawdę bogate w składniki odżywcze i mają przepiękne opakowania! Plus można je znaleźć stacjonarnie w Chemist Warehouse (również w wersji mini).
Warto też zajrzeć do sieci drogerii Mecca – głównie dla fanek kolorówki. Znajdziecie tam dosłownie wszystkie marki tego świata, również te naturalne. Jest też Mecca Skincare – tutaj szukajcie produktów premium.
Dodatkowo będąc w Australii szkoda nie zaopatrzyć się w olejek z drzewa herbacianego! Dlaczego? Bo to właśnie endemiczna roślina tego kraju. Będąc w okolicach Melbourne polecam wybrać się do Peninsula Hot Springs – gorących źródeł położonym w gaju eukaliptusów i drzew herbacianych.
Bardzo popularne są też tak zwane “Paw Paw Ointment” – balsamy/maści do ust z ekstraktem z papai. Te najbardziej popularne – w czerwonych tubkach to głównie wazelina z dodatkami, ale propozycja od Sukin jest już bardzo ok (i nie zawiera Phenoxyethanolu, jak większość produktów tej marki niestety).
Australijska inspiracja
Będąc na Antypodach nie da się nie zauważyć jak bardzo Australijczycy cenią zdrowy styl życia. Zaczynając od kondycji fizycznej i diety, przez świadomość ekologiczną po work-life balance. Powoli przekłada się to też na kosmetyki i ich składy, chociaż mam wrażenie że Europa pod tym względem Australię znacząco wyprzedza, również jeśli chodzi o dostępność różnych marek eko. Niemniej to totalnie przepiękny kraj i warto tam pojechać, chociażby po to, żeby nabrać trochę australijskiego luzu i podejścia do życia! Niesamowite, jak wszyscy potrafią być dla siebie uprzejmi i otwarci. Ja na pewno będę tam wracać.
Również w tym roku byłam w Australii, piękny kraj i pyszne wege jedzenie<3 Szkoda, że wpis nie pojawił się przed moim wyjazdem, na pewno coś bym podpatrzyła 🙂
Super wpis! 😉 1 grudnia lecę do Australii między innymi do Gold Coast, cieszę się, że udało mi się na niego trafić, sama zrobiłam już research odnośnie kosmetyków, w które będę chciała się zaopatrzyć, ale o paru markach nie wiedziałam, więc na pewno dodam je do listy! 😉
A co myslicie o Aesop? Z tego co kojarze to tez australijska marka. Kocham ich zapachy.