Piggypeg Keg to comiesięczna dawka kosmetycznych inspiracji. W tej serii recenzujemy produkty, które testowałyśmy przez ostatni czas. Pamiętaj, że to nasze subiektywne opinie. Jak najbardziej sugeruj się opisami, ale nie oczekuj, że kosmetyk sprawdzi się tak samo u Ciebie
Ania: skóra sucha, często odwodniona, wrażliwa, skłonna do przebarwień
Monika: skóra mieszana (latem w stronę tłustej, zimą w stronę suchej), wrażliwa z widocznymi naczynkami
1. Alkemie, Wake-up shot! Serum z potrójną witaminą C
Monika: To serum określiłabym jako “mocne doładowanie dla skóry”. Potrójna witamina C działa dosłownie jak RedBull. Nie stosuję tego kosmetyku codziennie. Bardziej traktuję go jako serum awaryjne. Ratuje mnie, gdy zdarzy mi się zarwać nockę, jestem odwodniona, czy po prostu moja skóra daje znać “DAAAAJ JEEEEEŚĆ!”. Raz na jakiś czas służy mi świetnie, ale przy częstszym stosowaniu to już dla mnie za dużo. Polecam na początek sięgnąć po mniejszą pojemność, bo serum jest bardzo wydajne. Jest bardzo lekkie, ale jednocześnie mocno nawilża i odżywia. Nadaje się jako baza pod krem, czy filtr. Ma lekko cytrusowy zapach, ale jest przełamany słodką śliwką (przynajmniej dla mnie :D), więc daje radę. Jeśli szukacie czegoś, co rano doda Waszej skórze blasku i sprawi, że będzie wyglądać po prostu zdrowiej to warto przetestować Alkemie. To naprawdę spora dawka antyoksydantów.
Ania: Jesień to dla mojej skóry intensywny czas złuszczania i walki z po-żorżowymi przebarwieniami, także zużywam hurtowo kosmetyki z witaminą C. To serum już kiedyś zawitało w mojej kosmetyczce i mogę powiedzieć, że z przyjemnością wróciłam do niego po latach. W końcu mamy tu aż trzy aktywne formy witaminy C dla maksimum skuteczności i szybkich efektów.
Zazwyczaj stosuję je rano pod filtr, jako taki poranny zastrzyk energii dla skóry, ale też dla jego działania antyoksydacyjnego i wzmocnienia naczynek. W połączeniu z ochroną przeciwsłoneczną wolne rodniki nie mają szans (ha!). Serum ma super konsystencję lekkiego kremu/emulsji – to wbrew pozorom nie jest takie częste. Najczęściej sera z witaminą C spotykamy w fomie olejku. Pięknie pachnie! Nie jestem fanką nut cytrusowych, ale ten zapach przypomina mi bardziej lody cytrynowo śmietankowe. Jest świeży, ale przełamany czymś słodkim. Generalnie naprawdę sztos. Ja faktycznie zauważyłam rozjaśnienie przebarwień i rozświetlenie skóry. Naczynka też mi nie pękają tak często jak w zeszłym roku, więc jestem bardzo zadowolona. Nie wiem czy to tylko zasługa serum, bo przy walce z przebarwieniami patrzę na pielęgnację bardziej kompleksowo. Mimo wszystko jestem pewna, że to serum na pewno dołożyło swoją cegiełkę do tego efektu. Warto spróbować, szczególnie jeśli nie sprawdza się u Was witamina C w formie olejków.
2. Resibo, Regenerujący peeling do ciała
Ania: Nie będzie tu miłości, ze względu na zapach. Cytrusy to nie moja bajka. Za to konsystencja peelingu jak dla mnie bardzo na plus – coś pomiędzy galaretką a sorbetem, aż chce się go zjeść 😀 Przyjemnie się go nakłada i rozprowadza, jednak dla mnie jest zdecydowanie za delikatny. Myślę, że ten produkt sprawdzi się u osób z bardzo wrażliwą skórą albo u tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z peelingami – być w może w ramach ciałodbania? 😉
Monika: Niestety ten peeling przekreślił u mnie zapach… Mocne cytrusy odpadają na starcie. Zużyłam cały słoik, ale aż mnie korciło, żeby do niego coś dodać, żeby tylko zminimalizować tą cytrynę. Jeśli chodzi o sam peeling, to przyznam, że zaskoczyła mnie konsystencja. Jeszcze nie spotkałam się z tego typu produktem, gdzie drobinki są dosłownie zawieszone w olejowej formule. Do tego ich ilość jest dobrze dobrana, przez co masa nie jest za rzadka, ani za gęsta. W składzie mamy oleje, sól morską, cukier, ekstrakt z kwiatu lotosu i emulgator, przez co ładnie się zmywa. Ja zdecydowanie wolę mocne, cukrowe zdzieraki, więc raczej nie sięgnę ponownie po peeling Resibo, ale jeśli odpowiadają Wam cytrusowe zapachy i nie lubicie jak kosmetyk zostawia tłusty film po zmyciu, to polecam spróbować.
3. Miya Cosmetics, Matujący żel-booster z peptydami
Ania: Ten żel, a właściwie galaretka, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie chciało mi się wierzyć w jego działanie matujące, ale ten produkt przez ostatni miesiąc robi u mnie za najlepszą bazę pod makijaż ever. Redukuje świecenie się filtra i robi efekt „napompowanej”, dobrze nawilżonej skóry. Galaretka stosowana solo u mnie się nie sprawdza, delikatnie ściąga skórę, raczej musi iść w duecie z kremem/emulsją/olejkiem. Niemniej, właśnie jako nawilżający booster, a także jako baza do masek, sprawdza się ekstra. Teraz, gdy kaloryfery pracują na pełnej mocy, to mój kosmetyk obowiązkowy. No i skład ma naprawdę TOP – peptydy, alantoina, betaina i aloes. Miya robi to dobrze i w tej cenie dostajemy naprawdę fajny łagodzący kosmetyk.
Monika:
Nie spodziewałam się, że ta niby zwykła galaretka-żel tak mi podpasuje. Potraktowałam ją podobnie jak żel aloesowy i stosowałam jako podkład nawilżający. Z racji tego, że ma działanie matujące, stosowałam żel Miya pod krem z filtrem. To był strzał w dziesiątkę. Idealnie się uzupełniał z moją dotychczasową pielęgnacją, a do tego łagodził wszelkie zaczerwienienia. Po kilku tygodniach zauważyłam, że skóra zdecydowanie mniej się świeci po nałożeniu filtra, jest bardziej nawilżona, a do tego makijaż dłużej się trzyma (kosmetyków używam cały czas tych samych, żeby nie było).
Kilkakrotnie nałożyłam też ten żel punktowo na Żorże, jako baza pod maskę z Mydłostacji. Tym samym odkryłam dobre combo. Moim zdaniem ta galaretka sprawdzi się też dobrze jako łagodząca maska na skórę głowy lub dodatek do domowych maseczek. Można ją też zmieszać z serum olejowym (tylko patrzcie na skład, żeby nie przedobrzyć – galaretka ma Niacynamid). Jednak przede wszystkim polecam ją jako bazę pod filtr, szczególnie tym, którzy walczą z nadmiernym świeceniem się skóry. Żel peptydowy to wielofunkcyjny kosmetyk, który moim zdaniem warto mieć w swoich zapasach.
4. Sensum Mare, ALGOPURE delikatna emulsja do demakijażu
Monika: Zawsze będę team olejki/balsamy do demakijażu, ale od czasu do czasu korci mnie, żeby przetestować coś nowego. Tym razem padło na emulsję od Sensum Mare. Z makijażem radzi sobie naprawdę dobrze, nie szczypie w oczy, nie ma problemu z jej zmyciem (nie zostawia tłustego filmu na skórze). Ma całkiem delikatny zapach, mniej intensywny niż pozostałe kosmetyki tej marki. Jeśli szukacie miłej odmiany dla dotychczas używanych kosmetyków do demakijażu, to warto dopisać sobie do listy właśnie tę emulsję. Polecam szczególnie zagorzałym fanom i fankom płynu micelarnego 😉 Ja zostaję przy olejkach, ale Sensum Mare jak najbardziej polecam. Zwłaszcza posiadaczom ekstremalnie suchej skóry, także do porannego oczyszczania.
Ania: Wspaniałość to jest! Jeden z lepszych produktów do demakijażu, który miałam okazję testować w tym roku. To bardzo lekka emulsja, ale o bogatym składzie – znajdziemy w nim (klasycznie dla Sensum Mare) kompleks alg morskich, oleje (w tym z ostropestu) oraz super składnik – inulinę, prebiotyk, który wspomaga procesy ochronne skóry. Bardzo lubię w tym kosmetyku to, że zmywa się wodą nie pozostawiając tłustej warstwy. Dobrze radzi sobie z każdym makijażem, a skóra po użyciu jest bardzo miękka i przyjemna w dotyku, bez uczucia ściągnięcia. Mam wrażenie, że łagodzi też zaczerwienienia. Używałam emulsji jak olejek – wykonywałam masaż twarzy i okolic oczu, a następnie zmywałam wodą. Myślę, że stosowany razem z wacikiem też się sprawdzi. Dodatkowy plus to też bardzo solidne opakowanie z pompką i delikatny zapach. Polecanko!
Czy przyjmujecie dalej do grupy PiggyPeg dyskusje?
Oczywiście!